Powrót do poprzedniej strony Home Wiersze Zadania Ogródek Animacje

.

 

danuta błaszak

danuta blaszak
dla kaśki z dziesiątego
 
warszawa 1999
 


 
 
 

 

 
wiersze zebrane z kilku moich tomików.
dedykuję tę książkę mojej wspaniałej koleżance
kaśce połeć
 
 

. tytuły wierszy tomiku
  pisali do gazety
krakonoszowi
czarny wiersz
łyżwiarka i nurcy z zamarzłego jeziora
kwiaty świętej teresy
wspólny rytm samotności
wiersz leśnej boginki
byt od śmierci ku życiu, I
odbierzmy cierpieniu wszelką wartość
byt od śmierci ku życiu, II
po wypadku, rozmowy z instruktorem, 1
po wypadku, rozmowy z instruktorem
po wypadku, do zobaczenia
alonuszka - jakucka dziewczyna, 1
alonuszka - jakucka dziewczyna, 2
alonuszka - jakucka dziewczyna, 3
lotnik i dziewczyna, I
lotnik i dziewczyna, II
lotnik i dziewczyna, III
lotnik i dziewczyna, IV
lotnik i dziewczyna, V
ance shirley udało się
tommy i avena - reportaż z ich miłości, 2
wnętrze przed wieczorem
chabry zamglone dymem
to stało się tak nagle, 1
to stało się tak nagle, 2
to stało się tak nagle, 3
myśli wigilijne Ginny St. Clair
nie-taki powrót do itaki, 1
teoria dezintegracji pozytywnej
 
  labirynt luster
bez chłopca
jak indianin
bożek ze śniegu
ojciec tereski, 1
ojciec tereski, II
piknik
listy z raju, I
dorosnąć do śmierci
wieczność
ikarzyca
pasjans z patrycją, 1
pasjans z patrycją, 2
pasjans, 3
spadochronowe wibracje
złodziejka
berek z siekierką
pierzyna
wiosenne porządki
Tommy i Avena, 1
wnętrze bez pieska, 3
bajeczny biały kwiat
akwarelka znad morza
skaczące ryby
banałka
świat jest dźwiękiem
rozmilknąć w ciszy
dorosnąć do ciszy
Chińczyk
dobroczynna kalipso
kraina cieni
to ja

 
   
pisali do gazety
 
pan wziął panią i mial ją
w domeczku daleko od wsi
od stacji trzy przystanki pekaesem
potem ścieżynką wśród brzóz
a za mostkiem koniecznie w lewo
 
każdego poranka pokorniały sny
okna domeczku mocniej zaciskały kraty
pomiędzy brzozy pomiędzy kraty
nie wślizgnął się człowiek ni krasnal
 
pani napisała do gazety
szanowna gazeto
ratuj szukam ludzi
 
pan napisał do gazet
co moje to moje nie oddam żony
nie ratujcie jej bo jest brzydka
załączam fotografię
 
bożek ze śniegu

 
w śnieżystym lesie lepił wąwozy
na głowę sople spadały z drzew
nie umiał śmiać się ani podskoczyć
tak lodowato ranił go śnieg
 
i szliśmy razem poprzez wąwozy
szukać rozkoszy miękkiego mchu
on był nicością przelękniony
gdy ja cieszyłam się do snów
 
cieszyłam się do wielkiej sosny
i zapalniczką śnieg podgrzewałam
z erosem w dłoniach ogień wyśniłam
taka niewinna i taka biała
 
śnieżnego boga mi podarował
bałwanem pragnął mnie pocieszyć
a sam w nicości mroźnym lesie
znów smutne myśli w wiersze lepi
.
 
łyżwiarka i nurcy z zamarzłego jeziora
Poczatek strony
 
pośród śnieżnej zimy sunęła po przestworzu
gubiły się marzenia długie kreski łyżew
chmury wiatrem splątane do słońca lub wyżej
biegły nieskończone jak dym lub woń mrozu
 
dwunastu nurków tłukło lód by do niej wyjść z otchłani
ona w horyzont się rozwiała
jaby ich urok mając za nic
 
o prędzej skruszmy zimny lód zanim dziewczyna nam uciecze
tak waląc w lód dwunasty nur do jedenastu innych rzecze
 
wnet wyszli na świetlisty ląd
dusioł topielec ich nie strzymał
na lodzie nicość puste kreski
gdzieś odfrunęła w mgły dziewczyna
 
o prędzej pójdżmy po tych śladach zanim dziewczyna nam uciecze
rozbiwszy lód dwunasty nur do jedenastu innych rzecze
 
mróz ostro trzymał na jeziorze
zmroził ich ciała
szepnęli biada
a potem cienie szły po lodzie
po tych dziwacznych białych śladach
 
mróz ni topielec nas nie strzyma dziewczyna już nam nie uciecze
sunąc po lodzie dwunasty cień do jedenastu innych rzecze
 
aż dogoniwszy tę dziewczynę zdenerwowali się szalenie
bo miast ciulików
jak wiadomo
mieli już tylko zmarzłe cienie
 
   
.

 Kilkanaście lat temu w mariańskich łaźniach stanęłam przed krakonoszem.
Poczatek strony
trzymając palec na czerwonym guziku wypowiedziałam życzenia...
przez ten czas wydarzyło się wiele bardzo nieprzyjemnych rzeczy
ale wszystkiego moje życzenia zostały spełnione.
jestem osobą, której spełniły się marzenia.
wtedy jeszcze nie wiedziałam...
nie znałam latania
nie znałam...
.  
krakonoszowi
 
to się zaczęło ścieżką pod świerkami
trzy dziewice i
ozdobiony czerwonym guzikiem
olbrzym kamienny krasnal
ktoś nazwał go bez sensu Krakonoszem
zamczysko na skale
a krasnal bez wytchnienia spełniał życzenia
 
pierwsza dziewica grała na harfie
egzotyczne miłości wyśniła
 
druga podróże po ziemskich rajach
krasnalowi spełnić nakazała
i pieszczot więcej niż Ewa chciała zaznać
nad gorącymi morzami pełnymi kwiatów
 
Wirginia była tą trzecią
w niemodnym biustonoszu
w długiej spódnicy ozdobionej rzędem czerwonych guzików
nerwowo gryzie korale jarzębiny
 
.
czarny wiersz

 
czarne gwiazdy na granatowym niebie
czarne pończochy
czarne podwiązki
 
 
nie pytaj bo ja nic nie wiem
ty jesteś z książki?
 
czarno czarna ziemia
ja teraz śpię
wyłącz latarenkę
popraw mi sukienkę
i odejdź
zostaw mnie

 
 
wiersze z tomiku "tereska ze smutnego raju"

pamięci św. tereski z lisieux
  Poczatek strony
   
labirynt luster

byłam mała i prosiłam o cukierek
ale umarła Mamusia

mieliśmy duży dom błędne korytarze luster
gdzieś się zgubiłam labirynt załamanych ścian
tysiące luster powtarzały moją prośbę
szły na mnie tysiące teres które
poprawiały niesforny kosmyk włosów
biegły na mnie tysiące teres
nie wiedziałam gdzie kryształ luster gdzie przestrzeń
tysiące teres uderzały głową o kryształ

tysięczny krzyk w torebce duszy
wyniosłam z lustrzanego domu

i już nie prosiłam ludzi o nic
a parę lat później patrząc na drewnianą figurkę
wymyśliłam boga
z Mamusinych baśni







jak indianin
Poczatek strony

wszystko co marzyłam było śmieszne teraz się wstydzę
teraz twarz nieprzeniknioną mam jak indianin
mężnie znoszę krzywdy od ludzi
 
bez chłopca


nie śpiewaj przy jedzeniu bo twój mąż...
Mamusia nigdy tak nie mówiła
ani o chłopcach że wspinają się na drzewa
Mamusia nauczyła pacierza i umarła

jakże śmiesznie moja ręka sięgała po Mamusię
sięgała po to i tamto
potem po mały słodki cukierek po małą uprzejmość
sprawiedliwość sądów

koleżanki stoją rzędem biją po rękach
starsi ludzie stoją z twardym słowem biją po rękach

Tatuś jak król z bezradną delikatnością
całował moją rękę jak królewnę
nauczył pacierza uciekł do nieba

karmel obłóczyny spraw boże by odrąbano mi rękę
śmieszność tęsknot przemień w posłuszeństwo

jakże nie zhańbiłam się nie prosiłam
z miliona małych wyrzeczeń skaleczeń ręki
spraw boże mój los
czy czas zmaleje i odda Mamusię?

(chłopakiem nie zhańbiłam się w moim sercu)

usta teresy jakże sine bez haniebnej czerwieni
nie szukały (śmieszność tęsknot) powietrza


 
  powracam łaże po co
sosnową miotełką jak indianin zacieram ślady
nie skleję połamanych traw kłuję głaszczę piasek
w piaskownicy gdzie Mamusia opiekowała się
mną złotem piasku
łatała skruszone babki

zmiatam sosnową miotełką śmieszność zamku
lepionego z piasku palcami gdy nie spełniły się foremki
zacieram śmieszność bucików które biegły
przewróciły się przy parkanie
zwieńczonym kolcami z metalu
miast furtki

sosnową miotełką zatrę śmieszność klasztoru w którego
chłód się skryłam bo umarła Mamusia
zacieram ślady marzeń boże biegnę do ciebie







ojciec tereski, II


ojciec podarował mnie klasztorowi
matki nie mamy od dawna
 
nasz bogaty dom w modlitwie pochyla czoło
gubi cegły przymarza do ziemi
 
ojciec tereski, 1


ojca widziałam w ogrodzie
choć może to tylko chyliły się cienie
więdły kwiaty proroczo
obłęd i śmierć

nasz dom
pokoje z puchatą tapetą pobożności
nad naszym domem delikatnie przepływało święte niebo

przecież kołdrą nieba
pobożną wykładziną chciałam dom nasz otulić rodzinny
by się ostał

owszem
szukałam nieba w klasztorze
ojciec sam w domu został
dom rozsypał stał się obłęd
ojciec jak król całował moją rękę
i zaraz zwiewał drzwi barykadował
ludzie mówili po cichu że we krwi brakło mu wtedy
mszalnego wina
całował moją rękę i zwiewał

nad ojcem pochylił się cień
nieba zabrakło w klasztorze
lecz odnajdę dom z puchatą tapetą
prątkami gruźlicy znaczę drogę do nieba
Poczatek strony
  ojciec w domu beze mnie
rzęzi sapie klepei pacierze
narzucił sobie zimną dyscyplinę
piąta zero jeden otwiera oczy
piąta zero dwie pacierz poranny
potem za późno już na siusiu
ale gosposia posprząta

podarowana bezpańska
cichutko kaszlę w klasztorze
ojciec drzwi zamknął żelazną sztabą
nie przygarnie na wspólną modlitwę



 


kwiaty świętej teresy

obiecałam po mojej śmierci
ludziom deszcz kwiatów na ziemi
 
piknik


jeździłam z wujostwem na pikniki
tam porzucaliśmy papiery puszki o ostrych brzegach
cóż że zakopane pod warstwę piasku
zwierzęta czują zapach mięsa ryją pyskami
ludzie szukają skarbów kaleczą dłonie

tak to prawda wstąpiłam do klasztoru
fotografię chrystusa myłam mydłem wyściełałam flanelką

gdy wychorowałam życie ciało poszło pod warstwę piasku
dusza w ciele ugrzęzła co za ból
mój ostry krzyk spod piasku
słyszeli ludzie ranił twarze i dłonie

słyszeli ludzie
mówili że jestem święta
 
  istotnie gdy wykasłałam życie
na ziemi zaczęły dziać się cuda
chciano nawet ogłosić mnie świętą

grzeszna byłam
bo nie kochałam bliźnich
zbyt lękałam się że będzie to bez wzajemności
za życia wyrzekłam się rzeczy i ludzi
ze strachu że ktoś mi odbierze

po śmierci poszłam do nieba
na próżno szukałam tam rodziców
boga też nie było tylko ja sama

podlewam kwiaty w niebie i podglądam ziemię
a tam ludzi ubywa ubywa
schodzą do piekła i już ich nie ma
a jeden misjonarz
którego bardzo lubiłam on jeszcze żyje
porzucił świętą drogę
całuje swoją żonę i dzieci karmi czekoladą

grzeszna byłam ale kochałam tęskniłam
podejdźcie do mnie proszę
mam dla was kolorowe kwiaty



wiersz leśnej boginki
Poczatek strony

wczepiona w promień słońca wędrowałam
okrążałam wierzchołki ciemnych świerków
ósemki piruety
to już tak dawno
byłam leśną boginką
czy może jutrzenką nie pamiętam
w cieple mojej skóry topniały śniegi i lodowce
przecież nawet
najtwardszy sopel
znalazł dla mnie kilka kropli

wczepiona w promień słońca wędrowałam
prędkość światła dawała mi nieśmiertelność

światło parzy dłonie
wyślizguje się promień
odpadłam w spokojną starość
jakże cicho
powolniała przestrzeń

umyka światło
powolność jest jak marzenie
puchowej pierzynie
jeszcze ciepłe
jak ziemia o zmierzchu
 
 
wspólny rytm samotności
Poczatek strony

przybyła do nas w rytm hiszpańskiej muzyki
alba gonzales
ciemnej skórze w odcieniu cynamonu
klei się przylega do aniołów
jak mały rzep

"słaba to edukacja" - powiada - "jeśli nie poznasz
samotności
bezludnie jesteś razem ze sobą
w samotności jesteś z Kimś
braknie go gdy bliźni nadchodzą"

alba przylega do anioła
muzyka staje się rytmiczna
(irytuje mnie to nie umiem się bawić)
tańczą razem
trzeszczą chmury do taktu

"poznałam samotność" - powiada alba
"mój ojciec
który kupił mi pierwszą książkę abc
  misia przywiózł mi z Medellina
  na wycieczki do Flinston River brał mnie i siostrę
  wiecie: skały i woda przejrzysta odsłaniała ryby...
mój ojciec nas porzucił miałam wtedy osiem lat
niedługo potem umarł
podobno utonął głupia sprawa
przecież był dobrym pływakiem"

(obcy jest mi rytm hiszpańskiej muzyki
aniele mój nic we mnie nie drgnie
zatykam uszy i chcę uciec)

"w samotności jesteś z Kimś
braknie go gdy bliźni nadchodzą
on daje ci twoje uczucia
myśli książki muzykę
w prezencie wszechświat i czas"

- powiada alba
i przykleja się do aniołów
jak mały rzep każdym włoskiem

****
na ziemi kiedyś
nazywałam siebie oblubienicą chrystusa

dzisiaj już nic nie rozumiem
taki wielki harem
bezpański
urojony
 
   
 
listy z raju, I
Poczatek strony

z raju podglądam ziemię
znalazłam tu dużo komputerów
pełnych informacjo o ludziach
przeczytałam w komputerze że
pewien misjonarz którego bardzo lubiłam
grzeszył na świętej drodze
wprowadzał do swego łoża córki bezbożnych plemion
łatwe i delikatne
nie podpierały łoża ciężkimi książkami
mówiącymi o teologii

teraz jak i przedtem moje myśli ważą
nie umiem się bawić

w niebie nie znalazłam rodziców ani rodzeństwa
anioły śmieją się do mnie
a ja speszona miętoszę sukienkę
nie umiem się śmiać
nerwowo przesuwam korale różańca
chowam się za obłoki

pracowita i potrzebna pomagam nowicjuszkom
śnieg czyścić do białości

nowicjuszki poją słońce mlekiem
wiążą kokardki na słońca promykach

w niebie nie znalazłam rodziny
pewien misjonarz którego bardzo lubiłam
on jeszcze żyje
anieli wypuśćcie mnie na ziemię


odbierzmy cierpieniu wszelką wartość

 
odwiedził mnie anioł poszarzało niebo
święta tereso - westchnął
 
byt od śmierci ku życiu, I


wpłynęłam do nieba naga duszą wyzutą z cielesnych
obleczeń
z pustym obrazem w zwierciadle
lustro wody bez białej piany fal
w słońcu nie lśniło rybią łuską
lustro wody bez kolorowych żagielków

potem anioł nadał mi kształt bez wspomnień
świętej karmelitanki bez peruki
to bez sensu
moje ziemskie ciało
przemoknięte
gubiło atomy
płakało pod ziemią

postanowił anioł ukoić mój ból
uciszyć ziemską przeszłość
zakopany organizm
zalać kwasem siarkowym
odprowadzić w nicość

nie! - krzyknęłam
zagrzmiały obłoki
błyskało niebo dyskoteką
spieniła się powierzchnia jeziora jak mydliny w praniu

i odebrałam mu moje ziemskie ciało
już nieco starsze
bez kilku atomów
bez kilku zębów
i przed toaletką
święta teresa
ziemianka zagubiona w raju
poprawiam lustro poprawiam światło

bo będzie chłopiec będzie miłość
kolorowe żagle na jeziorze
czekaj na mnie ziemio
Poczatek strony
ja powrócę
 
  (przepłynął szary obłok jak dym z papierosa)
gasiłaś iskry marzeń
za twoje spalone ręce
uczyniłem cię świętą
za ogień marzeń który umiałaś ugasić - mówił
i przylepiał mnie do tych słów

nie mów - krzyknęłam - powrócę na ziemię
moje ciało stało się rzeczywiste
z krwią pulsującą jak górska rzeka
aniele mój - krzyknęłam gwałtownie odrywając się od
jego lepkich pochwał
dlaczego nie byłam ładna?
tak moje spalone ręce
ręce są delikatne codziennie smaruję kremem
a nadal mają czerwoną skórę i swędzą
malarze ziemscy
zabij ich aniele mój
uszlachetniają moją twarz na portretach
dlaczego...

płonęła moja aureola
anioł się zaśmiał nieprzyjemnie
odleciał szeleszcząc skrzydłami

w obłoki wpełzła tęcza
jak indiański makijaż barw wojennych
 
 
 
 
byt od śmierci ku życiu, II


znad ziemi bure chmury odgarniam
niecierpliwie chce i boje się poznać zobaczyć
po co? zatrę ślady odejdę w nicość
 
dorosnąć do śmierci


mamusia i ojciec wtopili się w szare obłoki
można dorosnąć do śmierci godnie wpłynąć do nieba
jak niemowlę wyrasta do szarych książek szarych liter
z kolorowej grzechotki
jak dziecko pozostawia na falach łódź z kolorowym
żaglem

mamusia i tatuś cieszyli się kiedyś opasłym tomiskiem
szarych liter
potem wyżej wtopili się w szarość
i próżno szukam ich po niebie
aniołowie dziwią się śmieją się nieprzyjemnie
że szukam
że na początku ich drogi
ręce nurzam w kolorowe modlitwy
początek młodości nasycony kolorem
tam ich nie ma
tam już ich nie ma
przeszli odeszli
Poczatek strony
połącz się z szarym obłokiem
 


wieczność


jestem w raju
w wieczności
nicości
pleromie
 
 
odgarniam chmury patrzę mój misjonarz
nie chcę zniszcz ich mój aniele

on ze swoją żoną razem
klęczą
nie widzę ich dobrze
przesłania ich czarny cień ołtarza

wznoszą modlitwy za moją
duszę
razem złączeni przytuleni
wspólnym wołaniem
mój spokój

tak bardzo chciałam
z misjonarzem ja i on w lesie grzyby drzewa
dwa czerwone kiery
w dziupli starego dębu

wszak się zmieniłam
straciłam świętość
na ziemi miłość dawałam
najświętszą wszystką oddałam

a teraz czemu nie zsyłasz na mnie kary mój aniele nie strącasz
w piekło mnie samotnej grzesznej myślą słowem
pragnącej rozłączyć uderzyć

anioł popatrzył pogardliwie:
"w niebie zatrzymać cię musze
bo chronią cię modlitwy z ziemi
o pokój twojej duszy"
 

Poczatek strony
  wieczność nie ma czasu przyszłego
tak mówi augustyn

czy będąc w raju
w wieczności
jeszcze można o czyms marzyć?
 


Poczatek strony

wiersze z tomiku "spadochronowe wibracje"
  z cyklu:
sprawozdanie z wypadku na paralotni
„zderzenie światów”

 
ikarzyca
 
zamiast słuchać bajek mówionych wieczorem
wymykałam się na lotnisko
oglądać stalowe ptaki
tak niepodobne do mnie
 
do mojego ciała
drżącego w wieczornym chłodzie
 
dopiero dziś rano dotarłam do nieba
z lekkością paralotni
błogosławieństwem kumulusów
południowym wiatrem nasyconym słonecznym blaskiem
 
byłam pod jedwabnym skrzydłem
w samym sercu bajki
 
dopiero dzisiaj jak zdarzył się ten wypadek
 
śpię w szpitalu
pod grubą warstwą gipsu
salowa nie wylała basenu
a muchy latają wysoko pod lampą
 

 
po wypadku, rozmowy z instruktorem, 1

 
on mówił słowa ja szukałam miliona znaczeń
przymierzałam do marzeń
 
on pytał czy pijesz piwo
myślałam że zaprasza
nie powinnaś pić piwa bo wtedy kość się nie zrasta
 
no i jak tam
myślałam że pyta o zdrowie
sporządzał raport z wypadku
 
prosił nie mów sznurki
to są linki
nie mów uchwytki na karabinki
 
kiedyś poprosił
nie baw się słowem
 

Poczatek strony
po wypadku, do zobaczenia

 
to było zderzenie nieba z ziemią
ból kostki przyśrodkowej
błąd przy lądowaniu
 


po wypadku, rozmowy z instruktorem

 
zderzenie światów
lecz mówię o tym ze łzą spokojną
 
jeszcze nasączoną marzeniem
 
oni tam prawdziwi lotniarze
żelaznych kości
reakcji szybkich jak lot cząstki w kosmosie
bez zbędnych słów
 
przy nich ja
z krainy marzeń
poetka zagapiona z zachwytem
 
dziewczyna słów i snów
przy ludziach czynu
 
i pytam instruktora
i co ty na to
nie prowadzi się żadnych selekcji?
 
a on że tak oczywiście
że jeszcze nie dałem ci licencji
czy nie spostrzegłaś
że odpadłaś
 

  to było
zderzenie światów
poetki z krainy marzeń
zagapionej w zachwycie
i tamtych ludzi z nieba
 
i co tam
trochę przedtem polatałam
i nikt mi tego nie odbierze
i przecież
nie ma podziału na światy
na poetów i tamtych
każdy może rąbnąć w dół
dla wszystkich starczy nieba
 

   

 
 

jednym z życzeń, które wypowiedziałam przed kranokonoszem było wygranie jakiegos konkursu, to było dawno, dopiero miałam zamiar upublicznić moją poezję. i za cykl "alonuszka - jakucka dziewczyna" dostałam w 1998 roku nagrodę imienia agnieszki osieckiej.
to dla mnie najcenniejsza nagroda.

   
alonuszka - jakucka dziewczyna, 1
 
zamajaczyły migi znacząc zimny błękit nieba
warkot silników zranił nabrzmiałą śniegiem ciszę
matka z bólu skuliła ramiona... to nie radziecka armia
mamo oni są z polski
 
lotniku z kraju którego serce bije szybko jak
serce wulkanu by wybuchnąć na niebie różą
biegnę do ciebie przez tajgę
z modrzewi strącam czapy śniegu
 
mamo modlisz się w milczeniu 
o pokój dla starowierów
kładziesz palec na usta - nie hałasuj
rozpacz i złe duchy
zastygły w lodowym śnie
 


alonuszka - jakucka dziewczyna, 3
Poczatek strony
 
sześćdziesiąt stopni pod kreska
ślina po splunięciu zmienia się w kulkę lodu
jeszcze zanim doleci do ziemi

lotnicy ogniska palą pod migami
by rozgrzać silniki.
 
brak tu dziewcząt na podryw naśmiewają się
 
alonuszka - jakucka dziewczyna, 2

 
zamieszkałeś w naszej chacie na piecu
delikatny jak motyl pod grubą warstwę futer
smarujesz twarz łojem
w miodowych oczach czai się lęk
 
wygonię złościł się ojciec nie chcemy obcych
wygadywał na komunistów
cicho - błagała matka więc klął
włożył fufajkę i walonki. wziął strzelbę
poszedł w las. wiem. znów dwa tygodnie będzie
spał pod śniegiem. wróci z mięsem na plecach
rozumiem go dobrze
tam daleko za leną też byli żołnierze
przeprowadzali próby z bronią mówili że to nowoczesność
a u nas zabobon się szerzy
ostrzegaliśmy że w tytoniu w herbacie śpią złe duchy
nie chcieliśmy tego. kpili odkażali wódką
 
odeszli a potem dzieci się rodziły
inne niż na podobieństwo boga
bez rąk bez duszy...
 
mamo oni są z polski z kraju w którym
gorące lato trwa długo - mówię
i śnię
poczwarki o miodowych oczach
kolorowe motyle krążące przy bożnicy
 
  z nas że ruskie baby tłuste sybiraczki. lotnicy wracają
do domu do swoich długonogich polek
 
wiosną znów będę wróżyć z pąków brzóz
sok młodych drzew lepki słodki jak miód
 
lotniku...
szepczę cicho i milknę zwyczajem starowierów
zbyt ruska by wrócić do polski
nie dość polska by mnie zauważył
łzy zamarzną nim dotkną
nabrzmiałej śniegiem ziemi
   

 
wiersze z cyklu "pasjans z patrycją"
 
pasjans z patrycją, 1
Poczatek strony
 
byłaś prześliczna patrycjo linia bioder smak warg nadal
mówię do ciebie
wiruje ziemia ludzi obraca w proch
 
artur wpadł odrzutowcem w moją dyszę dwanaście kilometrów na drodze do nieba
katapulta wyprowadziła mnie przez pancerną owiewkę
wybuchło
paliwo amunicja rakiety balistyczne...
 
mówiłaś sowiecki pachoł
z pogardą układ warszawski
liczyłaś moje kapitańskie gwiazdki
grubo kroiłaś szynkę na kanapki
 
mówiłem lotnicy jak ptaki
 
chirurg złożył puzzle mojego kręgosłupa
biel napiętych prześcieradeł bloczki linki
nogi... podobnie jak biodra
nieposłuszne i obce
 
leżę zbyt słaby by znać przyszlość
przybity gwoźdźmi do łóżka
nieruchoma plama na materacu
 
w gipsowym łożu
pasjanse książki...
patrycjo kolorowa śnię o tobie
kumulusy jak owce na błękitnej hali
jasne serca samolotów
   
 
pasjans z patrycją, 2
Poczatek strony
 
troskliwe ręce chirurga
wyjęły mnie z gipsowego łoża
pochylone głowy spojrzenia ku ścianom
zrosło się dobrze ale nogi...
powinien pan się cieszyć z takiego wypadku wyjść cało
inne zdanie miałem o radości
 
na sprawy rozwodowe nie chodziłem z powodu gipsu
powiedziałaś kochana że od dzieciństwa nie lubiłaś kalek
rozwód przyznano zaocznie
 
sam leżałem w pokoju po obchodzie zdejmowałem rękoma
nogi na podłogę trzymałem się łóżka podciągałem do pionu
przeważnie spadałem na twarz
z podłogi trudniej wstać niż z łóżka
i wszystko w tajemnicy
 
po trzech tygodniach przyłapano mnie stałem
na drżących nogach bez trzymanki
zwolano konsylium ktoś uwierzył we mnie
 
jeszcze dwa lata by przepchnąć ściany burzowych chmur
stratusy w kolorze gipsu
i szare sny ku tobie
Poczatek strony
 
 
 
pasjans, 3

 
co dalej?
zakaz latania daremnie szukałem nieba
szukałem w pustej skrzynce twoich listów
 
odzyskałem zdrowie
przyszły następne sukcesy
medale wywiady trofea
mistrzostwa narciarskie żeglarskie nowa żona i forsa
 
dla ciebie patrycjo błękitne storczyki sprowadzałem z kenii za dolary
masz płaski brzuch pępek zawiązany do środka
to nadal ty chociaż zmieniłaś imię
słyszysz? mówię do ciebie

 

   wiersze z cyklu "lotnik i dziewczyna" - nagrodzone "ikarem" klubu wojsk lotniczych i obrony powietrznej -  
   jedna z moich najcenniejszych nagród
 
lotnik i dziewczyna, I

 
wiesz ryszardzie czasami stoję na balkonie
wśród białych prześcieradeł

pachnacych mydlem
niebo mnie wabi
i nie wiem co wybrać
szkrzydła czy żagle
pianę kumulusów czy falistość jezior
boję się czaru przestrzeni
odległości magnetyzmu nieba
 
nigdy nie bałem się przestrzeni choć mówią
że tylko głupcy są wolni od lęku
tylko raz paniczny strach
nocny lot w listopadowej mżawce
nad grubą warstwą chmur gładką jak lustro
kosmos miła bez boga bez ziemi
w dole gwiazdy i ostry krzyk księżyca
niebo nade mną niebo pode mną
wykonałem lot według przyrządów to pomogło przetrwać
póżniej stary lotnik mi powiedział że tak bywa
że niebo odbija się w gładkiej tafli chmur jak w lustrze
 
znamy się tylko z listów boję się spotkania
moje oczy niebieskie przestraszone
patrzą na mnie z lustra
 
 
lotnik i dziewczyna, II
 
pytasz natalio dlaczego palę sto papierosów dziennie
cóż... byłem dzieckiem kiedy to się zaczęło
gdy zabito powstanie warszawskie a mnie z siostrą
w pruszkowskim obozie zabrano rodzicom
jakaś poczciwa dusza wywiozła nas nocą
na furmance z trupami
bieglismy z siostrą ile sił ona była malutka ja niewiele starszy
zasnęliśmy przytuleni
w wagonie towarowym w lesie na bocznicy
zbudziliśmy się zamknięci na skobel
wsłuchani w ciężki oddech pociągu
uwięzieni bez jedzenia i wody uratowały nas bomby
wyszliśmy dziurą w dachu lokomotywa sapała w rowie
próbowałem zarobić na jedzenie...
odnalazł mnie kucharz polowy
starszyna wasilenko dał jeść
czułem się winien
siostra umarła z głodu
kucharz zrobił dla mnie pierwszego skręta
 
potem w poniemieckim mieszkaniu bawiłem się
samochodem na baterie 
kucharz z bolszewikami zginęli na wojnie
nauczyłem się palić

Poczatek strony
 


lotnik i dziewczyna, III

 
 - kumulusy miękkie jak sierść owcy czy nigdy nie chciałeś ich pogłaskać
smakować jak cukrową watę i leżeć na nich jak w pierzynie
powiedz mi czemu ptaki omijają chmury
 
natalio chmury potrafią być groźne opowiem ci
było słonecznie kumulusy wylegowały się na niebie
kręciłem w kominie karuzelę ku słońcu wciąż wyżej
nagle wszedłem w chmurę zaczęła rosnąć
wsysała do nieba
nie chciałem tam lecieć nie wziąłem tlenu

zrodził się kumulonimbus a w nim jak w innym świecie
huragany z ziemi do nieba
sterowały mną trąby powietrzne szaleństwo wiatrów
usłyszałem trzask odpadło skrzydło szybowca
 
wyskoczyłem nie mogłem otworzyć spadochronu
nie wolno w chmurze złapie za parasol i nie puści na ziemię
czekałem aż oczy ujrzą coś innego
niż szarzejące mleko strach rósł czy ta chmura jak mgła
nie sięga aż do ziemi minął mnie spadający kadłub szybowca
przeżyłem zobaczyłem trawę drzewa rozkwitła nade mną
pomarańczowa czasza spadochronu
niebo było teraz całe czarne
 
 - powiedz mi nieznany lotniku
nie jesteś jak wata cukrowa
muszę być ostrożna tak jak wszystkie ptaki
 

 
spadochronowe wibracje

 
poświata wschodu w kolorze ochry
szczyty gór wynurzają ostre pyski
z morza mgły
 
ja i ty
zstępujemy z samolotu
w niebie dłońmi złączeni
rozkwitają wokół
purpurowe parasole
 
w strugach powietrza
w pieszczocie tlenu
nie szukaj pod stopami
wirującej szachownicy ziemi
 
jeszcze czas
jeszcze ziemia nie pędzi na nas
sami we mgle
ja i ty
 
Poczatek strony
 
lotnik i dziewczyna, IV

 
rzuciłem palenie
nie chcę mysleć o tym. maluję pokój.
mówisz że menet nie żyje. jeszcze jeden przyjaciel 
nadal mam go w sercu.
 
lataliśmy razem
urokliwe czasy lotników chuliganów
lataliśmy pod mostami albo na jeziorach
wiatrem ze śmigła przewracalismy żaglówki
znaleźliśmy most na liwcu
w liwie znasz ten palacyk
 
tam łatwo było umknąć milicji
menet zrobił akrobację. ja pod tym
małym mostkiem zmieściłem się na plecach
a potem menet wziął nad liwiec naszego kumpla
smarkacz jeszcze był z niego chociaż hardy
 
potem ten berbeć chociaż ostrzegaliśmy
sam chciał przelecieć pod tym małym mostkiem
i rozdzielił oba brzegi rzeki
zniszczył samolot straszna draka
 
dużo kwiatów leżało na grobie
a my z menetem kolejne snuliśmy plany
los nas rozdzielił.
 
pytasz co robię. maluje mieszkanie. 
tak bardzo pożółkło od dymu
 
 
lotnik i dziewczyna, V

 
 - ciepły i troskliwy prosto z moich marzeń
juz nie obcy a jeszcze nieznany
wybiegasz na niebo
wprost pod kumulusy
i mówisz stamtąd - wróce nie wrócę
więc wołam nocą w zachmurzone niebo
czy mam być już tylko dziewczyną z wirującego kosmosu
 
leciałem na migu naprowadzony rozkazem na chmurę
nawet ładna była pogoda
za ładna na umieranie
 
ta chmura wyglądała groźnie kumulus kongestus
nadałem przez radio
 
sztuczny horyzont kręcił się jak oszalały
nie ja sterowałem mną sterował wiatr
zdmuchnął płomień w silniku
strach po raz pierwszy strach po raz drugi
kiedy przeżyje trzeci będziesz moja
pofałdowaną blachę z poszycia
części skrzydeł wyrwane nity oddam ci na zawsze
 
wkładałam rycerską zbroję
wokół serca budowałam mury obronne
a twoje listy twoje słowa zburzyły mury rozgniotły pancerz
jesteś jak wiatr jak chmura
jesteś ptakiem
Poczatek strony
 
 

wiersze z tomiku "ance shirley udało się"

 
 
 
ance shirley udało się
 
ance shirley udało się własny strumyczek
zielone wzgórze
rudzi są fałszywi powtarzam chora z zazdrości
próbuję przebić wzrokiem firanki cudzych
rozświetlonych okien
 
ance shirley udało się zielony ogród
i jabłonka w sadzie co roku przybrana kwieciem
jak panna młoda
udało się
żadnych przedwczesnych facetów
spotkań w kawiarni zabiegów zatajanych przed
dyrekcją przytułku
 
znowu grzecznie odrabiam lekcje i czekam
gasną lampy
zamykaja się okna i ściany

 
 


złodziejka

 
przywłaszczyłam na pamiątkę ślady twoich stóp
w błękitnych skarpetkach
 
zaprosiłeś mnie do domu
poczęstowałeś herbatą spojrzałeś na zegar
z kukułką wiesz mam jeszcze dużo roboty
 
wzięłam sobie pieniążek i sztuczne perły twojej żony
błyszczały w słońcu jak tęcza
leżały na toaletce nie musiałam
szperać po szufladach
 
nie oddałam
z kamienną twarzą wśród podejrzeń
nie oddałam
wysłałam rzeką do morza
 
przywłaszczyłam na pamiątce
ślad serdecznego współczucia
ciepły uśmiech gliniarza
który przeszukiwał szuflady w domu dziecka
 
nie oddam ludziom
Poczatek strony
lecz rzece podaruję
 

 
berek z siekierką

 
ojciec ganiał matkę z siekierą
przez świeżono ostrzyżony trawnik 
policja nie lubi wtrącać się w rodzinę
lecz wreszcie się zajęłą
podkablowała dozorczyni
martwiąc się o trawę
 
babka przerwała prokuratorce ciętej na pijaków
że ten zaszczany tapczan i tę szafę
to niech ojciec sobie weźmie
potem chciała wyprowadzić mnie na ludzi wykształconych
ale nie miałam głowy do nauki
 
potem dozorczyni spotkała mnie
na podwórku mówiła że była u nas karetka
że babka poszła z kuchni do nieba
 
nie mam głowy do nauki a tego zadania
z geometrii już nigdy nie zrozumiem
kuchnię mamy na gaz nie na elektrykę
z kuchni tak blisko do nieba
 
 
pierzyna

 
pada śnieg
z nie rozgrzanej pierzyny tryska pierze
puch nieżywych gęsi poczerniał sadzą
kurzem niedoszłych wspomnień
 
pada śnieg
klucz dzikich gęsi na niebie
przemienił się w pierze


wiosenne porządki
Poczatek strony
 
spotykaliśmy się w parku albo w kawiarni
na pewno nie codziennie
bo weekendy spędzałeś z rodziną
twoja żona dzieciaki
rosół z kury kościół trzepanie dywanów
dulszczyzna powtarzam chora z zazdrości
 
i znów na prośbę żony ścierasz kurze
przygodnych znajomości
 
ze zgrzytem kręcą się klucze
zapadają się wieka mieszkań
 
 

cykl „Reportaż z ich miłości” - -
nagrodzony w 1996 r. miedzianym amorem
 
Tommy i Avena, 1
odnalazłeś się co za niespodzianka
po dziewiętnastu latach rozłąki kilka dni razem
nic że tak krótko
obiecałeś że znowu przyjedziesz
obiecałeś wspólną wigilię zabrałeś moją obrączkę
dziewiętnaście lat czekała trzymałam ją w szufladzie
tam gdzie stare fotografie i zepsute pożółkłe wieczne pióra
ledwie zmieściła się na twój mały palec obiecałeś jubilerowi dać do miary
znów zaczniemy szczęście od zaręczyn
 
nasz syn czekał dziewiętnaście lat by cię poznać
nieważne on jeszcze kupi w życiu miriady kalendarzy
ja nie mam już ani chwili
jesień z choinki bombki opadają
wybuchają jak rozbryzgujące się o brzeg fale morza
nawet zimą nie potrafią zamarznąć
 
kocham tęsknię przyjedź znowu błagam
i... jeszcze tylko proszę...
oddaj te banknoty które...
zabrałeś z szuflady razem z moją obrączką
leżały wśród pożółkłych długopisów ukryte na czarną godzinę


tommy i avena - reportaż z ich miłości, 2
Poczatek strony
 
śpiewałeś z radości syna zrodziliśmy
i po latach rozłąki odnalazłeś w nim
właśnie tę swoją muzykalność
 
talent odziedziczył po tobie ja nie mam za grosz słuchu
pamiętam twój magnetofon przed laty
aż tynk nerwowo drgał sąsiadom
najgłośniej huczał z okna mrówkowca
najlepsze basy skala dźwięku
wzmacniacz kolumny kupa sprzętu
pomiętasz potem nasza pralka
najgłośniej międliła miękkie włókno pieluch
 
śpiewałeś z radości odnalazłeś syna
znowu po dziewiętnastu latach rozłąki
odnaleźliśmy się wspólnym rytmem
        znów tynk nerwowo drgał sąsiadom
dawnych gorących muzykalnych dni
talent syn ma po tobie mnie słoń rozdeptał potem ty zmiażdżyłeś
 
śpiewamy razem
radosne echo prapoczątku
i znowu zgrzyta magnetofon znów jakieś ploty
że to nie twój syn
 
i znowu cisza aż w uszach dzwoni
z okien mrówkowca opadły płaty farby
jak ostatnie liście



z cyklu "reportaż z ich miłości"

 
wnętrze bez pieska, 3
 
pamiętasz miałam małego pieska - Tommy ciskał go o chodnik
prosiłam przestań się znęcać - kiedyś piesek zaginął podejrzewałam
pamiętasz mówiło się że jego babka druga żona dziadka i już wdowa
gapa - gaz zostawiła kurki odkręcone wtedy gdy Tommy akurat
przemarznięty spekulował bezdomny pod mostem
ta kawalerka scheda po babce
rozkwitła radosnym zrządzeniem losu
sąsiedzi zapewniali że był dobrym wnukiem
odwiedzał babkę dbał o nią przychodził
nawet w dniu jej śmierci
 
zaginął szczeniak głupiutki
a babka stara i straszna była gapa
 
pamiętasz? bo ja już zapomniałam
zamiast pieska pielęgnuję niemowlę
w przytulnym pokoiku ogrzewanym gazem
rytmicznie kolyszę starym łożem
zobacz - Tommy i ja - fale na morzu wielkie
spienione jak ślina
Poczatek strony
przez sztormy popłyniemy razem
 
   
 
bajeczny biały kwiat

 
w miejskim szpitalu kładła się do snu
w płucach stała już woda mocz wsiąkał w prześcieradło
syn tej kobiety uciekł na suwalszczyznę malować
szare pejzaże nie lubił pożegnań
złote iskry słońca tańczyły na jeziorach               
soczysta zieleń kremowe kumulusy na modrym niebie
kasza gryczana kwitła jak śnieg biała
dlaczego szare pejzaże?
 
tam w mieście przez zakurzone szyby szpitala
wkradało się słońce
przyszedł ksiądz potem zmienili prześcieradło
 
suwalszczyzna była wtedy tak blisko czarnobyla
i właśnie wtedy mówią ludzie
wtedy to się stało
potem leżał w domu w wielkim mieście i wtedy już lubił
gości i pożegnania
 
dlaczego szare pejzaże?
po modrym niebie płyną kremowe kumulusy
spotkały się i tańczą w słońcu
 
 
 

chabry zamglone dymem

 
nabrzmiały wydarzenia wojenne
irena stanęła przy rzeźbionym biurku
bardziej niż płacząc
i właśnie wtedy tadeusz
podał jej papierosa
zapal irutko
zło przeleci
 
przeleciało zło i tuziny wiosen
nad tadeuszem chabry rumianki
perz
i ziele przeciw mrówkom
 
irena zamiast znicza
zapala papierosa
 
 
akwarelka znad morza

 
włosy spięła w koczek z tyłu głowy
młodziutka i śmieszna z tą dorosłą fryzurą
wyjątkowo niesforne włosy
wymykają się z koczka
wysuwają zza uszu
falują jak jak sinusoida zamiast płasko przylgnąć do skóry
 
falują jak morze przy słonej plaży gdy irena stoi i woła
czy mnie słyszysz
tadeczku czy mnie słyszysz
cicho szumią różowe kumulusy


wnętrze przed wieczorem
Poczatek strony
 
to było gdzieś na wsi na wyjeździe
wspólny pokój ireny i tamtej dziewczyny
rozbieranie się do snu
wysokie poduszki nakrochmalone
poszwy śnieżnobiałe
pierzyny nie pikowane w których co rano
pierze kuliło się gdzieś w rogu
 
irena zdjęła spódnicę
jak zawsze długą do pół łydki
 
     (nie zawsze
     kiedyś parę lat wcześniej
     nosiła szerokie suknie aż do kostek)
 
noc zaczerniła okno
irena zdjęła spódnicę
szukała wzrokiem jasnej płóciennej koszuli
zdobionej falbanami
 
irena!
ty masz zgrabne nogi!
krzyknęła tamta dziewczyna
i zamilkła speszona
 
irena pokraśniała z zadowolenia
i nic nie odrzekła
 
Poczatek strony
życie toczyło się potem jak przedtem
 
 
skaczące ryby

 
zanim popłyniesz z nami dźwiękiem koncertem górskiego strumienia
sprawdźmy czystośc rasy wszak droga to dla wybranych
zamknij oczy i powiedz które klawisze fortepianu dotknięte moją dłonią
usterki rozwojowe niemuzykalnośc
znasz przecież getta szkoły specjalne
wody stojące jeziora
 
sprawdzimy czystość twojej rasy znasz stawy rybne dla niemuzykalnych
z baszty pilnuje strażnik
hodujmy dla ich dobra pod słuszną opieką
skaczące ryby również nie wymkną się do górskiego strumienia
 
płyniemy dźwiękiem koncertu dla wybranych
otwórzmy oczy szeroko jak okrąg opisany na kształcie fortepianu
gapmy się na mowę migową chłopca
Poczatek strony
po co uciekł z getta
 
 
banałka

 
dziewczyny były jak ciche kwiaty
ja go zraniłam i płakałam
a on jak motyl najskrzydlatszy
pofrunął do nich
ja zostałam
 
marzę że kiedyś się spotkamy
że da nam szansę mądry czas
nic nie zepsuję nic nie zranię
cichutko będę szukać nas
 
marzę że kiedyś się spotkamy
motyl i liście szare dumne
położysz na mnie swoje skrzydła
jeszcze zdążymy
razem umrzeć
 
 
to stało się tak nagle, 1

 
umarła mara to stało się tak nagle
znienacka
porwana falą samotności
dni miała bogate roześmiane
samotność czyhała nocą
 
 
to stało się tak nagle, 3
 
umarła mara o`neill
policjant sądzi że to samobójstwo
zamknęła się w garażu zasnęła w spalinach
tlenek węgla w reakcji chemicznej z rozpaczą
daje nam wieczny uśmiech raju
 
umarła mara o`neill moja najlepsza przyjaciółka
zawsze silna szczęśliwa
nie zapomnę drobne dłonie
jasnoniebieskie oczy
baraszkowałyśmy razem na tapczanie
pamiętam wśród modrych poduszek
wyszywanych srebrem
 
rozwarłam nerwowo drzwi garażu
gości zapraszam roześmiane dziewczyny
przyjdą podobne do mary
 
    
to stało się tak nagle, 2
 
przeglądam rzeczy po zmarłej przyjaciółce
w koszyku z jasnej łoziny kłębki włóczki, druty
mnogie pętelki nanizanych oczek
źrenice z czarnego moheru bawełniana tęczówka
na białej zerówce krew jeszcze płynie żyłkami
z czerwonej muliny
patrzę w samo dno oka
 
w koszyku z białej łoziny
tam właśnie Mara
ukrywała swój pamiętnik
 
przeglądam mózg zmarłej przyjaciółki
rozpruwam prawe oczka wspomnień
rozwijam splątane neurony fotografuję
rozwijam kłębki czarnego moheru
fałdy złotego muślinu
 
przeglądam rzeczy...
mara nie była moją przyjaciółką
spotkałyśmy się wszystkiego trzy razy w życiu
w kawiarni
a może w bibliotece
Poczatek strony
kochałam ją bez wzajemności
 

 
wiersze z tomiku "świat jest dźwiękiem"
Poczatek strony
 
 
świat jest dźwiękiem
 
kocham wszystkie zmysły dziś podróżuję uchem wór żeglarski kompas i płynę woszczyną
wsłuchana w puls komórek miodowego morza
świat jest dźwiękiem nada brahma i bóg kompozytor
słyszeć słyszeć echo prapoczątku big ben
słyszeć słyszeć dlaczego głos kobiety brzmi cieniej
mantra indyjska muzyka słyszeć ucho prowadzi
omija patrzących okiem oni są agresywni
ucho wiedzie drogą krętą muszlą ślimaka
muskam nieprzesuwalną skórę ucha dotykam kości
potem droga pnie się ku niebu w nieskończoność
słyszę śpiew ptaków
w kościołach muzyka organów
brak podobizny boga
bóg jest dźwiękiem nada brahma
dziś podróżuję uchem i płynę woszczyną
 
głos kobiety brzmi cieniej i cicho gdy pyta
dlaczego zapalasz światło wkładasz okulary
zamiast zamknąć oczy i słuchać słuchać
gwałtownego pulsu miodowego morza?
droga pnie się ku niebu
 
   
 
rozmilknąć w ciszy

 
świat jest dźwiękiem
zbyt głośno zadanym pytaniem
szuraniem gumki-myszki
która rozdrapuje przestrzeń
wyciera słowa zrodzone niepotrzebnie
 
czy jesteś...
czy ta dziewczyna w szarym futrze...
milczysz pochylając rzęsy
gasną złote iskierki w twych zielonych oczach
 
świat jest dźwiękiem szuraniem pędzelka
gdy korektorek maluje na biało
hałaśliwą nadzieję
 
świat jest ciszą która w uszach aż dzwoni
gdy przycupnę bez słowa pod liściem łopianu
gdy serce wstrzymuje rytm
jakże cicho
dzisiaj bez krzyku
wygasa przestrzeń
 
 
dorosnąć do ciszy
Poczatek strony
 
bełkot betonowej pustyni zgrzyt fabryk
popłyńmy dźwiękiem z dala od kakafonii miejskich ścieków
od jazgotu naiwnych marzeń
precz od wielbłądów agresywnie
mrugających wyłupiastymi ślepiami jak blask kolorowych telewizorów
 
beskidzka muzyka woła usłysz ją
niechaj porwie pochłonie powiedzie pod prąd ku szczytom
górski potok i proste funty skrzypce basy
 
baśn o pawle który tworzył hałaśliwe symfonie zbyt podobne do miasta
a teraz odejmuje dźwięki
wszywa pauzy
powiadają że aż mu cisza zostanie
mądra cisza refleksją nabrzmiała
 
folklor gór - skala góralska - kwarta zwiększona
marzenia dziesiaj już w zgodzie z naturą
dzisiaj czyste i ciche
a może choral gregoriański
cztery wiolonczele i harfa
 
można dorosnąć do ciszy
wyłączyć wspólny rytm dyskotek
odejść pod prąd do gór
 
 
Chińczyk
Poczatek strony
 
świat jest dźwiękiem ludzie słuchają
melodii małego chińczyka
coraz ciszej
milkną dźwięki fortepianu
 
gniewne głosy jak skała wyrzucona w przestrzeń w pył się rozprysła od huku dynamitu
człowieku nie irytuj się sypnij na stoły kryształ górski agat monety ordery
gra dźwięków wygraj wieczne echo
szuranie rozkładanej planszy
ludzie grają w chińczyka
kostka upada coraz częściej
nerwowy chrzęst szkieletów o szpiku przepełnionym nadzieją
cichy stukot
pionków przesuwanych po tekturze
 
ufnie popłyń łódką fortepianu
mały chińczyk czaruje melodie nie patrz
na żółte twarze nad planszą z agresją schylone
na złowrogie
skośne oczy aniołów
 

   
 
myśli wigilijne Ginny St. Clair

                                                            
Wirginia St. Clair w rok po narodzinach tego wiersza
zginęła w katastrofie lotniczej w Dominikanie.
Samolot runął do morza.
Niektóre ciała pasażerów zostały zżarte przez rekiny

                                                       
leżę stara ciotka pięset wiosen od wieków
przykuta do łóżka baldachim nade mną
czerwone niebo płonących wspomnień
a dziś
taki spokój
przed wigilią
zapach starości zamiast ryby
leżę stara ciotka przykuta do łóżka
miriady telefonów wesołych świąt mi życzą
aparat milczał kilka dni jak zaklęty
a dzisiaj jakby go ktoś odmienił
dzwonili wszyscy krewni nawet
odezwały się po latach rozłąki
młodziutkie pannice
czternaście byłych żon wnuka mojej siostry
odezwały się wszystkie po latach rozłąki
jak zmowa ciepłe światło życzeń
 
taki dziś spokój przed wigilią
każda pannica te same słowa szepcze
obok życzeń wielka pajda zwierzeń
poprzednie dziewczyny zrobiły mu krzywdę
tamte żony nie dość wrażliwe
na jego duszę nie dość troskliwe dla jego ciała
 
leżę stara ciotka przykuta do łóżka
pięćset wiosen temu też szeptałam
ja jestem inna jakże lepsza
poprzednie
 
ileż miłości przeszło przez milenium
dziś taki spokój przed wigilią
znów westchnę sobie do pana boga
tamte dziewczyny zrobiły mu krzywdę
daj mi panie z moim chłopcem sprzed wiosen pięciuset
wspólną zdobioną złotem i bursztynem skrzynię na wieczność
właśnie ze mną wieki wspólnych marzeń snów
wilgotne pachnące piżmem obok siebie
w łonie ziemi matki nasze ciała

 
Poczatek strony
pierwsza nagroda - szczecinek 1999
 
 
 
 
Poczatek strony
nie-taki powrót do itaki, 1

 
jachtu nie przystosowano do samotnego rejsu
nie jestem tchórzem żegluję w dal
od penelopy od kpin kolegów
ujrzawszy mnie różdżką ateny przemienionego we włóczęgę
wezwała straż miejską - wyprowadźcie żebraka
to nie tata krzyknęła do telemacha
 
cieśnina pentland firth to diabelski młyn
najszybciej pędzi potok na dnie morza
kotłuje głazy. stukają o wraki kości wikingów
chwieją się jak w objęciach tornada.
podwodne kopce termitow ostre szpice skał
wybuchają wodospady. leje wsysają śmiałych żeglarzy
jak wygłodniały noworodek
wyssie każdą kroplę mleka z piersi matki...
 
telemachu posłuchaj powrócę do itaki
 
kipiel w krainie cieni gna niesterowne jachty
na ostre krawędzi skał
 
 

teoria dezintegracji pozytywnej
Poczatek strony
 
kazimierzowi dąbrowskiemu
 
integracja pierwotna
kocham ludzi i nie robię im świństw
 
dezintegracja
robię ludziom świństwa
bo są podli
 
integracja wtórna
nie robię ludziom świństw
bo nawet tego nie są warci
 
***
pozdrowieni nadwrażliwi
którzy uciekaja
uciekają od ważnych spraw
biją po twarzy
żeby nikt nie gonił
 
   
 
dobroczynna kalipso

 
odysku poczekaj nie odchodź jeszcze
minutę dwie sekundy ze mną błagała
kalipso na ogiggi
płaski brzuch pępek związany do środka
tęczówki koloru morskiej wody
sto dwadzieścia jeden sto... - odliczyłem
śpieszyłem do domu
niewidoczna fala kiwała stojącym w miejscu jachtem
obwisłe żagle kiwający się bom. niemiły skrzyp
poruszanych szekli
garnek rytmicznie tłukacy o ogranicznik kardanu kuchenki
 
wiatr ucichł jacht nie posuwał się do przodu
ze wskazań gps-u odczytałem że od itaki dzieli mnie ponad sto mil
powrócę do kraju supermarketów ludzi skamlących o pracę
do jazgotu w sejmie złodziei
którzy idąc do europy depczą zboże
sprzdają ziemię. śpieszę
do penelopy wnoszącej do sądu o podwyższenie alimentów
Poczatek strony
powrócę do itaki
 
   
 
kraina cieni
 
kipiel gna na ostre krawędzie skał. łzy dobroczynnej kalipso
wyprane ze znaczeń
błąkam się po słonej planecie
nieprzyjemny gorzki smak. zagryzam wargi
z dna morza unoszą się dusze
serbów czeczeńców albańczyków z kosowa...
rwandyjczyk z głową rozciętą maczetą...
słucham ich z roztargnieniem - rozpoznałem wysoko w humilisach
duszę mojej matki.
mówi coś cichym głosem
i znowu jacht nie posuwa się do przodu
powietrze klei się do skóry
wchodzę do wody leżę nieruchomo
maleńkie obłoczki na niebie zmieniają kształty
niedługo przyjdzie wiatr
 
 
z tomiku "MIASTO LITERATÓW 1988"
 
 to ja
kurew literacka
kiedyś napisałam dwa wiersze
przepustkę do miasta literatów
dziwne to miasto
twarde biurka krzesła
zniszczone regały
akcje przesiedleńcze i zazdrość
coraz natrętniej błąkam się po mieście literatów
pokazuje dwa wiersze
ale nikt mnie nie chce
 
szyderstwo i kpiny
a przecież wiem jeszcze trochę pamiętam
o ścianę w miejscu pozbawionym regału
można się oprzeć przylgnąć
i kochać bez granic
to ja kurew literacka
hej hej przechodniu poczekaj
Poczatek strony
pokażę ci dwa wiersze
 
 
 
miasto literatów 2000++ zaprasza poetów i czytelników
 
 
Powrót do poprzedniej strony Home Wiersze Zadania Ogródek Animacje