to stało się tak nagle, xxx1
(refleksje po tłumaczeniu książki "Suddenly" Barbary Delinsky)zmarła mara o`neill moja najlepsza przyjaciółka
mówi Paige zbyt zdziwiona
by znaleźć miejsce na rozpacz
to stało się tak nagle nie mogę uwierzyć
jeszcze wczoraj jadłyśmy chrupiące rogaliki
i jak zwykle tańczyłyśmy w świetle księżyca
rejonowy gliniarz upiera się że to samobójstwo
bzdura jeszcze wczoraj mara pomogła mi
odnaleźć w trawie rogalik który wypadł mi z ręki
i śmiałyśmy się do rozpuku
jeszcze wczoraj mara otarła mi z twarzy łzy
jedwabną chusteczką
moja najlepsza przyjaciółka
znałam ją dobrze roześmianą roztańczoną
nie miała żadnego powodu
teraz maro będę żyła podwójnie za ciebie i za siebie
roześmiana roztańczona w pieszczocie poświaty księżyca
odnajdę w trawie ciepły jeszcze rogalik
rozgryzę aż wytrysną radosne łzy ekstazy
to stało się tak nagle, xxx2
umarła mara o`neill
policjant sądzi że to samobójstwo
zamknęła się w garażu zasnęła w spalinach
tlenek węgla w reakcji chemicznej z rozpaczą
daje nam wieczny uśmiech raju
umarła mara o`neill moja najlepsza przyjaciółka
zawsze silna szczęśliwa
nie zapomnę drobne dłonie
jasnoniebieskie oczy
baraszkowałyśmy razem na tapczanie
pamiętam wśród modrych poduszek
wyszywanych srebrem
rozwarłam nerwowo drzwi garażu
gości zapraszam roześmiane dziewczyny
przyjdą podobne do mary
to stało się tak nagle, xxx3
przeglądam rzeczy po zmarłej przyjaciółce
w koszyku z jasnej łoziny kłębki włóczki, druty
mnogie pętelki nanizanych oczek
źrenice z czarnego moheru bawełniana tęczówka
na białej zerówce krew jeszcze płynie żyłkami
z czerwonej muliny
patrzę w samo dno oka
w koszyku z białej łoziny
tam właśnie Mara
ukrywała swój pamiętnik
przeglądam mózg zmarłej przyjaciółki
rozpruwam prawe oczka wspomnień
rozwijam splątane neurony fotografuję
rozwijam kłębki czarnego moheru
fałdy złotego muślinu
przeglądam rzeczy...
mara nie była moją przyjaciółką
spotkałyśmy się wszystkiego trzy razy w życiu
w kawiarni
a może w bibliotece
kochałam ją bez wzajemności
wycieczka na grzyby
po kilku latach tresowania psów obronnych Agnes rzekła
w psie łatwo rozbudzić agresję
można też uśpić złość w przyjaźń
Kasię P. spotkałem po raz pierwszy w zakładowej stołówce
opowiada Stanisław M. - podali zimne ziemniaki i przekląłem
spojrzała na mnie tak jakoś ze zdziwieniem
że wstyd mi się zrobiło
potem była zakładowa wycieczka
na grzyby w dwa autokary
tamci jak zwykle pijani stoczyli się w trawę
grzyby kupili w hurtowni
a nasz autokar... to nigdy przedtem się nie zdarzyło
nikt nie wyciągnął flaszki
spacer po lesie uśmiech i tyle prawdziwków
jak nigdy przedtem
Kasia P. nie jest moją dziewczyną
lecz o niej właśnie chciałem wam powiedzieć
przy niej tak jakoś jest
że każdy chce być dobry
jeśli kiedyś będę miał swoją dziewczynę
chciałbym żeby była taka jak Kasia
tak mówił Stanisław M.
a Chrystus był jak w opowieści Agnes
poszliśmy lżyć go ukrzyżować rozszarpać
rozbudził w nas agresję jak Agnes w swoich psach
ikarzyca
zamiast słuchać bajek mówionych wieczorem
wymykałam się na lotnisko
oglądać stalowe ptaki
tak niepodobne do mnie
do mojego ciała
drżącego w wieczornym chłodzie
dopiero dziś rano dotarłam do nieba
z lekkością paralotni
błogosławieństwem kumulusów
południowym wiatrem nasyconym słonecznym blaskiem
byłam pod jedwabnym skrzydłem
w samym sercu bajki
dopiero dzisiaj jak zdarzył się ten wypadek
śpię w szpitalu
pod grubą warstwą gipsu
salowa nie wylała basenu
a muchy latają wysoko pod lampą
bez wiatru
w pociągu przy wódce ktoś się zwierzał
czarek tomek czy może inny facet że pragnie lęku
rozerwać paralotnię w burzowej chmurze
ranić skórę kryształowymi kolcami pary wodnej
pić tam wysoko z panem bogiem adrenalinę zamiast wódki
jechaliśmy w alpy na wysokie loty
ktoś powiedział że włóczył się po lotnisku
tyle lat straconych na ziemi zamiast latać
czarek dodał że on tak samo
w pociągu przy wódce jacyś ludzie
jechali w alpy
nie było mnie z nimi
pisali do gazety
(they wrote to the paper)
the man took the woman and owned her
in the house far from everything
far from the station and the bus stop
past the bridge take a left
on the path among the brzoza trees
every dawn shattered dreams were
the windows of the house tightened
shutters locker and locker
no human no dwarf
could sneak between the shutters
the woman wrote to the paper
dear editor I need help
I need people
the man wrote to the paper
what`s mine is mine
I won`t give you my wife
don`t help her
she is ugly
attached is her picture
...Leśmianowi
W śnieżystym lesie lepił wąwozy.
Na głowę sople spadały z drzew.
Nie umiał śmiać się ani podskoczyć,
tak lodowato ranił go śnieg.
I szliśmy razem poprzez wąwozy
szukać rozkoszy miękkiego mchu.
On był nicością przelękniony,
gdy ja cieszyłam się do snów.
Cieszyłam się do wielkiej sosny
i zapalniczką śnieg podgrzewałam.
Z erosem w dłoniach ogień wyśniłam,
taka niewinna i taka biała.
Śnieżnego boga mi podarował.
Bałwanem pragnął mnie pocieszyć.
A sam w nicości mroźnym lesie
znów smutne myśli w wiersze lepi.
czarny wiersz
czarne gwiazdy na granatowym niebie
czarne pończochy
czarne podwiązki
nie pytaj bo ja nic nie wiem
ty jesteś z książki?
czarno czarna ziemia
ja teraz śpię
wyłącz latarenkę
popraw mi sukienkę
i odejdź
zostaw mnie
ance shirley udało się
(wyróżnienie w krakowskim konkursie "dać świadectwo", 1997
ance shirley udało się własny strumyczek
zielone wzgórze
rudzi są fałszywi powtarzam chora z zazdrości
próbuje przebić wzrokiem firanki cudzych
rozświetlonych okien
ance shirley udało się
zielony ogród
i jabłonka w sadzie co roku przybrana kwieciem
jak panna młoda
udało się
żadnych przedwczesnych facetów
spotkań w kawiarni zabiegów zatajanych
przed dyrekcją przytułku
znowu grzecznie odrabiam lekcje i czekam
gasną światła
zamykają się okna i sciany
spotkania
wymykam się chyłkiem z naszego domu
- ósma klasa to nie żarty weź się dziecko porządnie do nauki
prosiła opiekunka starsza pani w tweedowej garsonce
spotykaliśmy się w parku albo w kawiarni
na pewno nie codziennie weekendy spędzałeś z rodziną
twoja żona dzieciaki
rosół z kury kosciół
dulszczyzna powtarzam chora z zazdrości
i znów na prośbę żony ścierasz kurze
przygodnych znajomości
ze zgrzytem kręcą się klucze
zatrzaskują się wieka mieszkań
i znów pochylam się nad ksiażką
straszny gwar w naszym domu
muzyka chichot dziewcząt nie wytrzymam
młode kurwy powtarzam w myslach
chora z zazdrości
- będą z ciebie ludzie
opiekunka gładzi mnie po włosach
artretyczną dłonią
pierzyna
pada śnieg
klucz dzikich gęsi na niebie
przemienił się w pierze
z nie rozgrzanej pierzyny tryska pierze
puch nieżywych gęsi poczerniał sadzą
kurzem niedoszłych wspomnień
pada śnieg
zamykaja się okna i sciany
berek z siekierką
ojciec ganiał matkę z siekierą
przez świeżo ostrzyżony trawnik
policja nie lubi wtrącać się w rodzinę
lecz wreszcie się zajęła
podkablowała dozorczyni
martwiąc się o trawę
babka przerwała prokuratorce ciętej na pijaków
że ten zaszczany tapczan i tę szafę
to niech ojciec sobie weźmie
potem chciała wyprowadzić mnie na ludzi wykształconych
ale nie miałam głowy do nauki
potem dozorczyni spotkała mnie
na podwórku mówiła że była u nas karetka
że babka poszłą z kuchni do nieba
nie mam głowy do nauki
a tego zadania z geometrii już nigdy nie zrozumiem
kuchnię mamy nie na elektrykę tylko na gaz
z kuchni tak blisko do nieba
bajeczny biały kwiat
w płucach stała już woda mocz wsiąkał w prześcieradło
syn tej kobiety uciekł na suwalszczyznę malować
szare pejzaże nie lubił pożegnań
złote iskry słońca tańczyły w wodzie
soczysta zieleń kremowe kumulusy na modrym niebie
kasza gryczana kwitła jak śnieg biała
dlaczego szare pejzaże?
tam w mieście przez zakurzone szyby szpitala
wkradało się słońce
przyszedł ksiądz potem zmienili prześcieradło
suwalszczyzna była wtedy tak blisko czarnobyla
i właśnie wtedy mówią ludzie
wtedy to się stało
po modrym niebie płyną kremowe kumulusy
spotkały się i tańczą w słońcu
Chińczyk
(z cyklu "świat jest
dźwiękiem")
świat jest dźwiękiem ludzie słuchają
melodii małego chińczyka
coraz ciszej
milkną dźwięki fortepianu
gniewne głosy jak skała wyrzucona w przestrzeń w pył się rozprysła
od huku dynamitu
człowieku nie irytuj się sypnij na stoły kryształ górski agat monety ordery
gra dźwięków wygraj wieczne echo
szuranie rozkładanej planszy
ludzie grają w chińczyka
kostka upada coraz częściej
nerwowy chrzęst szkieletów o szpiku przepełnionym nadzieją
cichy stukot
pionków przesuwanych po tekturze
ufnie popłyń łódką fortepianu
mały chińczyk czaruje melodie nie patrz
na żółte twarze nad planszą z agresją schylone
na złowrogie
skośne oczy aniołów
łyżwiarka i nurcy z zamarzłego jeziora
pośród śnieżnej zimy sunęła po przestworzu
gubiły się marzenia długie kreski łyżew
chmury wiatrem splątane do słońca lub wyżej
biegły nieskończone jak dym lub woń mrozu
dwunastu nurków tłukło lód by do niej wyjść z otchłani
ona w horyzont się rozwiała
jaby ich urok mając za nic
o prędzej skruszmy zimny lód zanim dziewczyna nam uciecze
tak waląc w lód dwunasty nur do jedenastu innych rzecze
wnet wyszli na świetlisty ląd
dusioł topielec ich nie strzymał
na lodzie nicość puste kreski
gdzieś odfrunęła w mgły dziewczyna
o prędzej pójdżmy po tych śladach zanim dziewczyna nam uciecze
rozbiwszy lód dwunasty nur do jedenastu innych rzecze
mróz ostro trzymał na jeziorze
zmroził ich ciała
szepnęli biada
a potem cienie szły po lodzie
po tych dziwacznych białych śladach
mróz ni topielec nas nie strzyma dziewczyna już nam nie uciecze
sunąc po lodzie dwunasty cień do jedenastu innych rzecze
aż dogoniwszy tę dziewczynę zdenerwowali się szalenie
bo miast ciulików
jak wiadomo
mieli już tylko zmarzłe cienie
skaczące ryby
(refleksje po zwiedzaniu internatu dla głuchoniemych dzieci w gołotczyźnie)
zanim popłyniesz z nami dźwiękiem koncertem górskiego
strumienia
sprawdźmy czystośc rasy wszak droga to dla wybranych
zamknij oczy i powiedz które klawisze fortepianu dotknięte moją dłonią
usterki rozwojowe niemuzykalnośc
znasz przecież getta szkoły specjalne
wody stojące jeziora
sprawdzimy czystość twojej rasy znasz stawy rybne dla niemuzykalnych
z baszty pilnuje strażnik
hodujmy dla ich dobra pod słuszną opieką
skaczące ryby również nie wymkną się do górskiego strumienia
płyniemy dźwiękiem koncertu dla wybranych
otwórzmy oczy szeroko jak okrąg opisany na kształcie fortepianu
gapmy się na mowę migową chłopca
po co uciekł z getta
dorosnąć do ciszy
bełkot betonowej pustyni zgrzyt fabryk
popłyńmy dźwiękiem z dala od kakafonii miejskich ścieków
od jazgotu naiwnych marzeń
precz od wielbłądów agresywnie
mrugających wyłupiastymi ślepiami jak blask kolorowych telewizorów
beskidzka muzyka woła usłysz ją
niechaj porwie pochłonie powiedzie pod prąd ku szczytom
górski potok i proste funty skrzypce basy
baśn o pawle który tworzył hałaśliwe symfonie zbyt podobne do miasta
a teraz odejmuje dźwięki
wszywa pauzy
powiadają że aż mu cisza zostanie
mądra cisza refleksją nabrzmiała
folklor gór - skala góralska - kwarta zwiększona
marzenia dziesiaj już w zgodzie z naturą
dzisiaj czyste i ciche
a może choral gregoriański
cztery wiolonczele i harfa
można dorosnąć do ciszy
wyłączyć wspólny rytm dyskotek
odejść pod prąd do gór
rozmilknąć w ciszy
świat jest dźwiękiem
zbyt głośno zadanym pytaniem
szuraniem gumki-myszki
która rozdrapuje przestrzeń
wyciera słowa zrodzone niepotrzebnie
czy jesteś...
czy ta dziewczyna w szarym futrze...
milczysz pochylając rzęsy
gasną złote iskierki w twych zielonych oczach
świat jest dźwiękiem szuraniem pędzelka
gdy korektorek maluje na biało
hałaśliwą nadzieję
świat jest ciszą która w uszach aż dzwoni
gdy przycupnę bez słowa pod liściem łopianu
gdy serce wstrzymuje rytm
jakże cicho
dzisiaj bez krzyku
wygasa przestrzeń
krakonoszowi
to się zaczęło ścieżką pod świerkami
trzy dziewice i
ozdobiony czerwonym guzikiem
olbrzym kamienny krasnal
ktoś nazwał go bez sensu krakonoszem
zamczysko na skale
a krasnal bez wytchnienia spełniał życzenia
pierwsza dziewica grała na harfie
egzotyczne miłości wyśniła
druga podróże po ziemskich rajach
krasnalowi spełnić nakazała
i pieszczot więcej niż Ewa chciała zaznać
nad gorącymi morzami pełnymi kwiatów
Wirginia St. Clair była tą trzecią
w niemodnym biustonoszu
w długiej spódnicy ozdobionej rzędem czerwonych guzików
nerwowo gryzie korale jarzębiny
|